O szkole - jak mozna sie domyslec - nudno,...
Jeszcze tylko...6 dni i.... i wszystko zacznie sie od nowa.Boje sie - taka jest prawda. To głupie, ale czekam na cos nowego, na jakas zmiane z drugiej tak jak juz napisalam po prostu sie tego boje. W moim miescie [a wlasciwie miasteczku] jest tylko jedno liceum, jedno technikum [podobno jedno z najlepszych w Polsce ale przeciez nie chce byc technikiem-elektrykiem :)] no i jedna zawodowka [podziekujemy...]. Tak wiec ide do liceum ogolnokształcącego na profil biologiczno - chemiczny. Podobno zawsze lubi sie to z czego osiaga sie sukcesy. Tak bylo w tym roku z chemia. Bylo pare sukcesow, z chemii bylam naprawde dobra. A co do biologii to...to pomine milczenieniem :) Szkoda, ze nie ma profilu "chemiczno-humanistyczny" albo "chemiczno-jezykowy" albo ewentualnie "chemiczno-matematyczny". Wtedy raczej nie byloby problemu. Bo ja jestem urodzona humanistka no....z tym ze najbardziej mnie pociaga chemia ;). Klamka juz zapadla. Do klasy pojde razem z marynia, wiec z tego powodu jestem bardzo zadowolona. Listy z reszta mojej klasy beda prawdopodobnie 1 wrzesnia [to, ze znam pare tajemnic przed ta niezwykla data zawdzieczam wielu hmmm...zabiegom :)]. Trafie do klasy prof.Z. I teraz troche o nim: Prof.Z jeszcze 30 lat temu byl wychowawca mojej mamy. Potem jakies 8 lat temu zaczal uczyc mojego brata. Generalnie w kazdym roczniku w liceum znajduje sie ktos z mojej rodziny i -przewaznie- on kazdego uczy. Zna rowniez mojego tate - do dzis wspomina, ze on -juz nauczyciel bilogii- zdal genetyke na 3, a tata na 5 :). To bardzo fajny czlowiek. Problem tkwi w tym, ze..... jest postrachem szkoly. Bije dziennikiem po glowach ;), pyta, pyta, pyta [7 osob na kazdej lekcji - niezmiennie od 30 lat], robi sprawdziany na ktorych nie das sie sciagac, jest bardzo wymagajacy, wyczulony na wszelkie formy makijazu, zmiany wygladu itp. Żadna lekcja biologii nie przepadnie, bo zawsze znajdzie okienko i nie obchodzi go czy mamy zostac po lekcjach czy nie - lekcje nadrobi. Lekcje prowadzi podobno bardzo ciekawie i naprawde potrafi nauczyc. To dobrze. Ale.....przeciez ja nic nie umiem z biologii.....Boze ratuj!
W glowie mam pelno porad dotyczacych nauczycieli, sposobu zachowania wobec nich i innych rownie cennych wskazowek :) :
Prof. Z - pyta 7 osob na kazdej lekcji, kilka pytan, daje na szczescie duzo czasu na zastanowienie. Robi dosc trudne sprawdziany na ktorych kazdy siedzi oddzielnie, chocby w jego kantorku. Nie mozna siedziec w 1 ławce, bo lubi bic po glowie dziennikiem, swidrowac palcem czolo, wykrecac policzki :>:>:> Nie mozna siadac w ostatnich lawkach, bo stamtad najczesciej pyta. Zapominamy o makijazu [i tak sporadycznie przeze mnie stosowanym] i tu cytacik do pewnej uczennicy: "dzis na lekcji, zajmiemy sie Twoimi paznokciami, na nastepnej włosami a na jeszcze nastepnej powiekami..." :>:>
Prof. K [od geografii; rowniez 30 lat temu uczyla jeszcze moja mame :>] - uwielbia jest! Je paczki nawet dlugopisem :> Przywiazuje duzo uwage do takich pierdol jak stolice, rzeki itp. generalnie doskonala znajomosc mapy potrzebna natychmiast [yy..szkoda ze nie moge sobie tego wgrac jak neo w matrixie :>]. Juz na pierwszej lekcji zapowie kartkowke za dwa tygodnie z podziału politycznego swiata - oczywiscie zrobi ja. [Brat Marleny ze swoja klasa pewnego pieknego dnia powsadzali jej rysiki z ołówkow do paczka, wiec cala byla wysmarowana olowkiem :>]
C.D.N
Dodaj komentarz