Bez tytułu
Dzis padał deszcz, ten 'ciepły, letni', mimo to jednak on i jeszcze kilka innych czynnikow wprawilo mnie w dosc dziwny nastroj. Nie moge znalezc slowa zeby go okreslic... smutny? Nie to nie to.. sentymentalny...nie...melancholijny..chyba to slowo najbardziej pasuje, chyba, ze zle je rozumiem. Znowu czuje, ze mam wszystkiego dosc, nie chce mi sie ruszac z domu zeby gdzies wyjsc, siedze caly dzien przy ekranie komputera i robie wszystko byleby nie zaczac w koncu robic czegos pozytecznego. Duzo przy tym mysle. Zastanawiam sie nad...zyciem? Moze nie, bo to za duzo. Zastanawiam sie nad moim..szczeciem? Moze tak to wlasnie okresle. Nad tym kiedy bede mogla sie poczuc szczesliwa. Co musi zostac spelnione, jakie czynniki maja na to wplynac. I nie dochodze do optymistycznych wnioskow musze przyznac. Wrecz przeciwnie. Polowa z tych czynnikow jest wprost nieosiagalna. I to akurat ta najwazniejsza połowa. I to co najbardiej mnie przygnebia - sama mysl ze juz za 61 dni wyjezdzam do Szkocji mogłaby mnie podtrzymac na duchu. Problem w tym, ze ten wyjazd nie jest juz wcale taki pewny jak był jeszcze tydzien czy dwa tygodnie temu. Nie chce wiedziec co bedzie. Po prostu sie tego boje. Bo tak mało, tak malutko z moich marzen sie spelnia. I nagle to ktore wydawało sie juz tak prawdopodobne, ze prawie realne - znika. Polowa rzeczy w ktore wierze okazuje sie mitem. Polowa rzeczy ktore kocham okazuje sie tego nie warta. Polowa rzeczy ktore pisze powinna zostac wymazana jednak nie robie tego. Swiat nie jest sprawiedliwy.