"...Sad eyes never lie..."
Dopadla mnie dzis typowa hustawka nastrojow. Idac do szkoly czulam sie szczesliwa. Pozniej, na w-f pierwszy raz od trzech lat gralam w siatke z dziewczynami [korzystajac z okazji ze pani s. pojechala na wycieczke i nikt nas nie pilnowal:]. Dawno nikt nie widzial na sali takiej sieroty jak ja. Jednak - uwaga - pod koniec lekcji zaczelam swoimi boskimi serwami zdobywac punkty. Zdobylam juz 5 i mial byc taki piekny szosty, ale kazali juz wychodzic z sali. Musze przyznac ze to niezwykle podbudowalo moja ambicje :) Niestety, pozniej bylo juz tylko gorzej. Na przerwie siedzialam na zewnatrz z Magda Wojtkiem i Grzeskiem. Siedzialam to slowo wybitnie na miejscu. Bo nie rozmawialismy w ogole, jesli juz to tylko oni. Ja nie. I wlasciwie to nie wiem dlaczego. Pozniej czekali na nas kiedy wychodzilysmy z szatni. Nie odzywalismy sie do siebie wlasciwie wcale. Rozmawiala z nim tylko Ula no i Magda czasem cos wtracila. Jutro jedzie zlozyc podanie. Kiedy tego sluchalam to po prostu pekalo mi serce. I tu juz nie chodzi o to 50 km. Bo wiem ze to niewiele. Poza tym jesli przyjedzie mama to bedziemy tam dosc czesto bywalcami jednak chodzi o swiadomosc tego, ze nie bedzie go blisko, nie bedzie go tam gdzie mial byc, gdzie juz nastawilam sie ze bedzie... zreszta to juz niewazne. Tak bedzie pewnie dla niego lepiej. Jestem egoistka, bo nie biore tego pod uwage. Przeciez powinnam chociaz udawac, ze nie przejmuje sie tym tak bardzo, ze az tak bardzo mnie to nie przygnebia. Powinnam robic dobra mine do zlej gry. On nie chce mnie skrzywdzic. Ja jego rowniez. Nie chce zeby bylo mu przykro z mojego powodu. A caly dzisiejszy dzien odczuwam jakby tak wlasnie bylo. Te jego spojrzenia. Te smutne usmiechy z mojej i jego strony. Bez zadnych slow. Bo slowa czasem bywaja zbedne.