"Heaven knows it's a hard time..."
Brakuje mi czegos. Boze... i to tak bardzo.
Starac sie nie myslec, nie myslec, nie myslec.
Jak to zazwyczaj w srode bywa do pewnego czasu wszystko w porzadku, nawet bardzo. Az w koncu zazwyczaj wieczorem wydarza sie cos nawet jakis maly drobny szczegol zeby wszystko popsuc. Nie wiem jak sobie poradzic sama ze soba. Czekam na swoje szczescie bo nie ma innego wyboru. Kiedys bylam nie z wyboru optymistka. Ale optymizm jak na sezonowa chorobe przystalo przeszedl i chyba organizm wytworzyl przeciwciala uniemozliwiajace jej nawrot. Gdyby chodzilo o cosn innego bylabym wniebowzieta, ale tak? E-e.
I cholera jestem zla, zla na siebie bo sama nie wiem czego chce (nieprawda, wiem dokladnie, ale przyznanie si przed sama soba jest dosc trudne) wiec nie wiem jak to zdobyc (to fakt). I czekam na jakies objawienie, nie wiem jak to sie mowi... wskazanie drogi czy jakos tak, w filmach przynajmniej tak to ujmuja. No wiec czekam.
Show me the way! ('to the next whiskey bar....' - przyp.red.)