Czemu zawsze ktoś musi mi spieprzyć humor? Przepraszam za wyrażenie, ale inne coś nie pasuje. Miał być świetny dzień – spanie do 12 a wieczorkiem o 21 do kina na Matrixa. Ale oczywiście NIE MOŻE być za dobrze. Zostałam obudzona o 7 rano, o 7:30 już byłam u ciotki w drodze na jakiś głupi targ po kwiatki, następnie zostałam zatrudniona do sadzenia z 50 kwiatków. Ale wtedy miałam jeszcze dobry humor. Na nieszczęście ww. ciotka zabrała mnie do siebie gdzie łaziłam po pełnej pająków i robali łące z kilkuletnimi dziećmi. Nie żebym nie lubiłam dzieci ale Kinga (6 letnia córka mojego kuzyna) jest tak wstrętnie rozwydrzonym bachorem, zabija motyle (odrywa im skrzydła i topi w wiadrze), wbija kije w mrowisko i robi „alarm” wśród mrówek. A kiedy siadłam zmęczona na trawie już na podwórku koło ich domu zaczęła mnie prać piłką po głowie i wrzeszczeć żebym z nią zagrała. Normalnie tylko lać takie dzieci. Nie żebym popierała przemoc czy coś, ale kilka porządnych klapsów by się przydało. W każdym bądź razie po wróceniu do domu pokłóciłam się z Dawidem, który mnie wkurzył na maksa. No i okazało się, że zarezerwował bilety na matrixa, ale w ostatnim rzędzie (zgadza się to akurat super) tylko, że na kanapach i to na pierwszych z boku. No i jestem zła. A jeszcze mam iść w taki upał i sadzić głupie kwiatki.