A teraz sobie ponarzekam. No. Zebrało mi się na to bo odwiedziła mnie moja babcia. A teraz trochę poopowiadam. Moja babcia ma 76 lat i należy nie do tych wyluzowanych spoko babć które są milutkie kochane i w ogóle są dla ciebie oparciem. Nie. Moja babcia należy do tych przedpotopowych. Jej ulubioną rozrywka jest obgadywanie sąsiadów lub obgadywanie wszystkich mieszkańców miasta z moja rodzinka włącznie u ww. sąsiadów. Skąpiradło z niej straszne, chociaż ma w banku full kasy bo sprzedała dom i kupiła kawalerkę cały czas pierniczy o tym że pojechała by do USA i sprzątała u żydów. W ogóle w jej hierarchii wartości jest miejsce tylko na pieniądze i Boga. Dzisiaj się mnie spytała czy JUŻ wiem jak się po Krakowie poruszać (nie, kurcze, jeżdżę tam co roku od 4 lat i nie wiem jeszcze do którego autobusu wejść żeby pojechać na dworzec!) czy trafiłabym do KOŚCIOŁA. Pierwsze pytanie to czy trafiłabym do Kościoła...no ludzie...mojej siostrze powiedziała że powinna się Boga bać bo żyje z Grześkiem bez ślubu (no trudno mówić żyje bo tylko raz kurcze w roku Grzesiek śpi u nas kiedy jesteśmy same w domu i nie chce nam się samym siedzieć!). W ogóle rodzina ze strony mojej mamy jest popierniczona lekko mówiąc...od taty też.... no i tak się zastanawiam (mama zrobiła mi chętkę) na to czy nie przenieść się do Stanów....hmmmm....mama mówi ze tata kupiłby śliczny dom na Long Island bo teraz nie kupi skoro nas tam nie ma na stałe bo przecież nie będzie tam sam mieszkał....tylko, że ja się boje...nie żadnych bandytów, zboczeńców, tłoku wielkiego miasta (haha!) nie, boje się że po prostu nie mogłabym się tam odnaleźć...tu mam na co dzień te same mordki...i w ogóle....ale główną zaletą byłoby właśnie to że nie widziałabym tych (piiiiiiiiiiiiii) z mojej „rodziny”. Bo co mi z tego że mogłabym się przenieść do Krakowa skoro oni cały czas by i tak tam przyjeżdżali L No do d... i tyle... echhhh...będę już kończyć, bo i tak pisze właściwie o niczym i kiedyś, kiedy będę to czytać to nieźle będę się z siebie nabijać J Echhhh....do napisania JJJ