Mimo zlego poczatku dzien zakonczyl sie...sukcesem? To za duzo powiedziane. Zakonczył się....bardzo fajnie [troche glupio brzmi, ale lepiej pasuje]. Przejrzalam na oczy i zrozumialam w czym tkwi problem. Wcale nie lubie byc sama. Kocham ludzi, kocham rozmawiac, smiac sie, zartowac... dzis spedzilam wieczor z Ula i Magda, potem Ule zastapil brat Magdy Tomek [ktory nawiasem mowiac obchodzil dzis osiemnastke,ale impreze ma robic nieco pozniej]. Siedzial w domu, wiec go wyciagnelysmy na pizze. Dawno sie tak nie smialam. I dawno nie zamawialam najtanszej i najmniejszej pizzy w renomowanej restauracji [tylko na taka starczylo nam funduszy, mimo wszystko byla przepyszna...]. Bylo naprawde milo. Lubie spedzac czas w ten sposob. Samotnosci bez takich ludzi bym nie zniosla. Drugi rodzaj samotnosci to rodzina, dom... nie jestem sama. Oni są, ale....kilka tysiecy kilometrow stad. Dom jest pusty... jednak to potrafie zniesc. Gorzej idzie z tym, ze "obcy" - nie ta najblizsza rodzina - wtracaja sie do wszystkiego. Do wszystkiego w pelnym tego slowa znaczeniu. "kiedy" "z kim" "gdzie" i to najbardziej przeze mnie znienawidzone "DLACZEGO NIE?" mimo ze nie maja najmniejszego prawa o to pytac a ja nie potrafie nie odpowiedziec.. ta samotnosc akurat kocham. Trzeci rodzaj samotnosci na ktory tez niestety cierpie... brak osoby na ktorej naprawde Ci zalezy, ktora kochasz i ktora czuje do Ciebie to samo... tesknie za tym, trudno sobie wyobrazic jak bardzo. Tesknie za czyms czego nigdy nie zaznalam... i tak trudno odgonic mysli, ze nigdy nie zaznam... ale stop. Trzeba zakonczyc optymistycznie. Hmmm.....
KONIEC :)