..
Kwiecień jest jakis wyjatkowo ciezki. Najpierw przylot ojca. Nigdy nie mialam z nim swietnych relacji, wszystko zawsze zależało od jego nastroju, było wiele spiec, wiele niemiłych slow. Ale ten tydzień akurat był naprawde w porzadku. Dziwnie normalne i rodzinne swieta. Przez ten tydzień z wielu rzeczy zdalam sobie sprawe. Ze już nigdy nic nie będzie jak dawniej i ze teraz już tylko ode mnie zalezy moje zycie, ze rodzina jest tym czynnikiem, który jest najwaznieszy. I jeśli jeszcze nie okazuje tego do konca teraz,to kiedys bede. Bo zawsze po prostu będzie, cokolwiek by się dzialo. Wiec bede robic wszystko żeby zbudowac ta swoja rodzina, swój dom tak żeby przetrwal wszystko i po prostu zawsze był. Problem w tym, ze na razie jestem chyba na złej drodze.. ale jeszcze chyba mam troche czasu żeby się nad tym zastanowic.
Po powrocie do studenckich obowiązków przyszedł czas na rutynowa, coroczna wizyte u ginekologa. No, może troche oszukuje, powod wizyty był pilny, nagły i awaryjny ;) ale przy okazji odbyly się rutynowe badania. Już wtedy okazalo się ze cos jest nie tak. Na wszelki wypadek miałam przyjść na ponowne badanie po 2 tygodniach. Poszlam przedwczoraj. Jest podejrzenie pewnego zespołu.. skutkiem mogą być problemy z zajsciem w ciaze w przyszłości.
Grunt pod nogami mi się usunął. Oczywiście, ze nie chce dzieci teraz. Plan był zawsze taki żeby skonczyc studia, mieć jakas stabilność finansowa i wtedy dopiero założyć duza, duza rodzine. I mysl, ze mogę kiedys po prostu ‘nie moc’ przeraza mnie na śmierć.
P. obrywa obecnie za przysłowiowe zywota. Jeśli chce pomoc to odbieram jego slowa w zupelnie odwrotny sposób, tylko mnie draznia. Rady, szczegółowe pytania włączają przelacznik ‘sarkazm’ w mojej glowie na tryb ON i zaczyna się. Mam wrazenie ze jest tak cholernie niedojrzaly. A ja wrecz odwrotnie. Najgorsze jest to, ze nie potrafie znaleźć obiektywnego punktu odniesienia, żeby to zweryfikowac. Może po prostu mam już tak za przeproszeniem nasrane w głowie, ze stawiam się ponad wszystkich innych.
Mam to do siebie ze kiedy mam problem, jeden z tych powazniejszych, odsuwam się. Od wszystkich. Nie odbieram telefonow, nie wychodze z nikim. Nie, nie leze dzien i noc pod kołdrą, wrecz przeciwnie udaje, ze wszystko dobrze. Ale mam zawsze takie wrazenie, ze i tak nikt z nich mnie nie zrozumie, ze nikt nie był w takiej sytuacji, wiec nie ma sensu. I szczerze mówiąc.. za bardzo się chyba nie myle. Wole po prostu wyjsc na dlugi spacer z słuchawkami na uszach. Najpierw ide po kawe, potem wracam się kawalek ta sama droga. Ide zawsze wzduz przystanku, ‘tego’ przystanku. Potem obok cmentarza, przejsciem pod ulica, przez park, kawalek wzdłuż głównej, przez rynek, potem nad wisle. Taka tam, jedna z tych rzeczy, które lubie robic sama, bo jest tylko moja.