Chciałam dziś przedstawić wam drodzy czytelnicy historię pewnej dziewczyny. Nie jest jeszcze dokończona, bo jej autor Los nie zdecydował się jeszcze jak to wszystko zakończyć. To dość smutna historia, opowiadająca o nieszczęśliwej miłości, tylko jednostronnej...dziewczyna czuje się dzisiaj lepiej i może to opowiedzieć.
A wiec wszystko zaczęło się 15 sierpnia 2002 r. O godz. 4 nad ranem...dziewczyna pamięta to doskonale, wsiadała wraz z rodzinka do autobusu jadącego do Francji...do Paryża...sam dźwięk słowa „Paryż” napełniał ja szczęściem....bo była przecież delikatną, wrażliwą osóbką typową romantyczką...ale wtedy jeszcze nie znała słodkiego smaku miłości. Kiedy usiadła na swoim miejscu i odwróciła głowę, zwróciła uwagę na pewnego faceta, który siedział w kącie z tyłu autobusu...wydał jej się wtedy z 5 lat starszy...ale jeszcze jej to nie obchodziło, bo niby dlaczego? Jednak wszystko zaczynało się powoli zmieniać w ciągu tych kilku dni w których jechała do Paryża....praktycznie przez cały czas siedziała odwrócona do tyłu i gadała z bratem, siostra ich...partnerami. Czasem zdarzyło się że poczuła cos dziwnego i popatrzyła ukradkiem na chłopaka siedzącego przy oknie wtedy ich spojrzenia spotykały się, ale speszona szybko odwracała głowę...trochę ja to intrygowało trzeba przyznać...ale wtedy jeszcze nie doceniała tego, ze może go widzieć kiedy tylko chce, może jeść przy nim śniadanie, może czuć jego obecność za sobą....co oznaczały te spojrzenia odkryła dopiero kilka dni później kiedy znowu o 4 rano wsiadała do autobusu i jechała zwiedzać zamki nad Loara...wtedy dużo myślała...zdała sobie sprawę że te myśli krążą obok pewnej osoby, która znajdowała się 3 m za nią....odkryła nawet, że ów chłopak jest starszy od niej tylko o rok, wiec chodzą do tej samej szkoły....nie wiedziała czy to miłość, bo jak można rzucać takie słowa? Jak można nazywać takie bezsensowne uczucie miłością? Wszystko jednak zrozumiała dopiero ostatniego dnia pobytu w Paryżu...kiedy wracali z centrum do miejsca w którym spali, kierowca zatrzymał się przy jakimś hipermarkecie, większość ludzi poszła, została tylko ona z jej rodzinką. Był piękny zachód słońca...niebo tak błękitne...siedziała na schodkach autobusu, pozostali stali i rozmawiali, śmiejąc się głośno...aż w pewnym momencie zobaczyła kilka osób wracających do autobusu. Rozpoznała chłopaka wraz z jego rodzicami, którzy od razu zagadali do jej rodzinki...chłopak natomiast usiadł dokładnie naprzeciw dziewczyny, na krawężniku jakieś 5 m przed nią...ich spojrzenia spotkały się i dziewczyna poczuła się jakby dotknęła nieba...tego błękitnego nieba nad nią...nawet teraz nie potrafi powiedzieć co to za uczucie...czy to było takie samo spojrzenie jakim ona popatrzyła na niego? Takie pełne miłości...zrozumienia bez słów....
Tak oto wycieczka dobiegła końca....teraz jest tylko pustka...mijanie na korytarzach, nawet bez głupiego słowa cześć....nie ma już spojrzeń, bo dziewczyna się boi...boi się tego żeby przez przypadek się nie ośmieszyć...straszny z niej tchórz prawda? Nie ma już żadnej nadziei...ona to wie...nawet nie możecie drodzy czytelnicy sobie wyobrazić jak bardzo ona pragnie o nim zapomnieć...ale nie może...nie potrafi...może uda jej się to za kilkanaście dni...kiedy zgaśnie ostatnia iskierka nadziei....